Parfumerie Generale Private Collection L'Oiseau de Nuit


Błogosławieni, którzy nie widzieli i nie uwierzyli.
A jeśli nie błogosławieni, to przynajmniej zadowoleni z siebie, a to też niezła gratka.

Czegóż ja się o Nocnym Ptaku nie naczytałam! Ba! Czegóż ja się nie nawyobrażałam i nie naspodziewałam...
Opowieści o jego urodzie ascetę przyprawiłyby o pypcia i nerwowe drżenie rąk, zaś perfumoholika mogłyby, ach mogły skłonić do zakupu w ciemno. Szczególnie, że zapach jest praktycznie niedostępny w Polsce.
Ja jednak z uporem hołduję zasadzie ograniczonego zaufania objawiającej się tym, że cudze zachwyty potrafią zachęcić mnie do testów, ale już do zakupu skłania mnie wyłącznie własny zachwyt. Najlepiej wielokrotny.

Oczywiście, jeśli teraz napiszę, że mnie Nocne Ptaszysko nie powaliło na kolana, to już nikt nie będzie zdziwiony, prawda?


L'Oiseau de Nuit to kompozycja, którą w najprzystępniejszy sposób opisałabym jako zatopioną w słodkim, aromatycznym likierze żywicę labdanum okraszoną kilkoma listkami paczuli oraz sporą porcją nut "odzwierzęcych". I nie mam tu na myśli wyłącznie wymienionej w nutach skóry, której akurat w Nocnym Ptaku znajduję niewiele, lecz głównie ambrę i piżmo. Całość w gęsto - zawiesistym stylu znanym z innych kompozycji Pierre Guillaume'a (Felanilla, Aomasssai czy Cedre Sandaraque wreszcie). Interesująca, ale przyznaję, że wyraźna, ciężka nuta likierowa mnie osobiście zniechęca bardziej, niż urzeka.

Najtrudniejsza dla mnie jest pierwsza faza, w której likier z dawany (o zapachu przypominającym połączenie paczuli z neroli) jest składnikiem dominującym i czyni zapach lepkim, uciążliwym, obezwładniającym. Z czasem natrętna słodycz łagodnieje, zapach traci gęstość zyskując w zamian nieco kakaowej wytrawności. I jest to przyjemna zmiana.
Im bardziej do głosu dochodzą nuty żywiczne i ambra (moim zdaniem podprawiona absolutem wanilii), tym przyjemniej się Nocnego Ptaka nosi.

Zaskakuje mnie relatywnie słaba trwałość tej, wydawałoby się, morderczo skoncentrowanej kompozycji. Tak, jak wspomniane już Cedre Sandaraque czy Aomasssai trwają na mojej skórze przez wiele, wiele godzin, tak L'Oiseau de Nuit zaczyna powoli, lecz nieuchronnie gasnąć nieomal natychmiast po tym, jak przestaje zabijać.

Pięć godzin to efekt, który zadowala mnie w przypadku kompozycji lżejszych, bardziej transparentnych. Od takiego killera oczekiwałabym więcej. Szczególnie jeśli pierwsza faza nie zachwyca - chciałoby się by długie i przyjemne w sumie wybrzmienie wynagradzało trudy pławienia się w gęstym syropie otwarcia.

Nie wynagradza.
Mnie przynajmniej, bo z drugiej strony - nietrudno mi wyobrazić sobie, że ktoś bardziej odporny na słodycz w perfumach może mieć w tym zapachu upodobanie. Ja w tej kategorii wybrałabym raczej Cedre Sandaraque PG, ewentualnie Oliban Keiko Mecheri.


Twórca:
Pierre Guillaume

Nuty zapachowe:
labdanum, likier z davany (artemisia pallens), benzoes, skóra

Komentarze

  1. Nieśmiało proszę o kolejne recenzje ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Emigrantko!
    Postaram się, postaram, ale jakoś nie przewiduję szczególnych sukcesów.
    Na razie wrzucam jednego agarowca - niestety z dostępnością kiepsko.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty