Fumidus Profvmvm (Profumum Roma)

.
Dymiarze! Dymiarze!

Ten właśnie okrzyk rozległ się w mojej głowie kiedy poznałam Fumidus Profumum Roma.


Pamiętacie film pod tytułem "Wodny świat"? Pamiętacie klapę finansową Kevina Costnera, który utopił (sic!) w tym pomyśle grube miliony? I wreszcie, czy pamiętacie hałaśliwych i paskudnych dymiarzy oraz świetnego Dennisa Hoppera w roli ich przywódcy Deacona?

Fumidus zdobył moje serducho podobnie, jak Hopper w roli Deacona. Deacon najpierw pojawia się w kłębach dymu i z rykiem silników i wcale go nie lubimy; Fumidus w otwarciu jest ostry, w brudny sposób dymny, z nutami palonego syntetyku, smoły, impregnowanego drewna i sam diabeł wie czego jeszcze. Kłębi się zawiesistym, czarnym dymem; zamiast wzbijać się w powietrze, unosi się tuż nad skórą z ociężałą gracją mechanicznego trzmiela.
Prawdziwy perfumeryjny fallout!

I o ile otwarcie wyrywa z butów i powoduje olfaktoryczny zawał, to to, co dzieje się z naszym "Dymiarzem" po jakichś trzydziestu minutach jest jeszcze dziwniejsze. Dymiarz przechodzi przemianę i oto okazuje się, że to całkiem równy gość. Nie wyewoluuje nam w Małego Księcia i miłośnika róż na szczęście, ale w roli poszukiwacza zaginionego lądu i wizjonera radzi sobie całkiem nieźle.

Spod warstwy spalenizny zaczynają prześwitywać najpierw nuty szlachetnie podwędzonej whiskey, które tak urzekły mnie w Bois d'Ombrie Parfums d'Italie, a potem fenomenalnie, odkrywczo żywotny w tym kontekście wetiwer: zielony zielonością ekstatyczną wprost. Wiem, wiem... Brzmi kretyńsko, ale na tle apokaliptycznie mrocznego otwarcia ta energetyczna, czysta nuta robi wrażenie piorunujące. Jest jak pierwszy listek na gruzach spalonego miasta.
I ta nieśmiało najpierw przez dymne otwarcie przebijająca się zieloność staje się z czasem coraz wyraźniejsza; przeczucie, że oto zbliżamy się do wymarzonego, zielonego lądu przeradza się w pewność, oczekiwanie w radosne święto.

W pełni dojrzały na skórze Fumidus jest zupełnie inny niż w początkowej fazie: toksyczne wyziewy zastępuje dym płonących spokojnie świeżych brzozowych polan i palonej trawy, nuty zielone (nie tylko wetiwer, ale i ładna, ziemista paczula) nadają zapachowi niespodziewanej urody i kompozycja niespodziewanie zmierza w stronę Encre Noire Lalique. Dymiarz z ponurego despoty przemienia się w pogodnego kompana do flaszki. Do flaszki whiskey, oczywiście.

I tu moja opowieść rozmija się z koncepcją Petera Radera i Davida Twohy'ego: w tej wersji historii Deacon odnajduje suchy ląd, zakłada na nim hiperekologiczną gorzelnię, w której produkuje najlepszą whiskey świata i wszyscy żyją długo i szczęśliwie konsumując "wodę życia" przy ogniskach na zielonej trawce.

"Długo i szczęśliwie" to w przypadku Fumidusa sześć do ośmiu godzin. Tyle bowiem trwają na skórze te niezwykłe perfumy. Przemiany, jakie dokonują się w tym czasie - przejście od diabelskich wyziewów otwarcia, przez olśniewającą urodę wetiwerowego serca zapachu do wędzarniczo drzewnej bazy - czynią z Fumidusa jedną z najciekawszych znanych mi kompozycji zapachowych.
Daleka jestem od twierdzenia, że ta perfumeryjna opowieść zachwyci każdego, nie będę namawiała do zakupów ani w ciemno, ani w jasno, ale przy twierdzeniu, że poznać warto mogę się upierać bez wyrzutów sumienia. Poznać warto!


Nuty zapachowe:
esencja destylowanej szkockiej whiskey, korzeń wetiweru, kora brzozy
Na stronie producenta wymieniono dodatkowo dym cygar i palone dębowe polana.


* Zdjęcia z filmu Kevina Reynoldsa, a na dwóch z nich oczywiście Dennis Hopper.

Komentarze

  1. Jestem pod wrażeniem, że odbieramy ten zapach PRAWIE identycznie :) Testowałam wczoraj po raz pierwszy i... w otwarciu fallout jak żywy - cuchnące stęchlizną bunkry, opuszczone miasto pokryte brudnym pyłem, ogień w metalowej beczce, popiół, popiół, popiół, ach jak ja lubię te klimaty. A później gnijące liście i wetiwer bardzo spokrewniony z Encre Noire.
    Zaiste piękny zapach dla koneserów gatunku ;)

    Redhaired Witch

    OdpowiedzUsuń
  2. O, jak rany! Ty tutaj?!
    Ależ miła niespodzianka w poimprezowy poranek. Witaj, witaj... :-)

    A co do samego zapachu: Aggie mówiła o kartofeklach z ogniska, a ja, podobnie jak Ty, czuję w Fumidusie klimat z Mad Maxa, Waterwold czy innych falloutowych wizji. Jednak rozrywka psuje ludzi. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam, mój poranek też jest poimprezowy, siedzę skacowana i zaciągam się panem F. ;)
    Wilgotne kartofelki czuję przez ułamek sekundy w otwarciu, ewentualnie to mokra kora czy jakieś świeżo łamane gałęzie.
    A później właśnie postapokaliptyczne atrakcje. Kurcze, łaziłam po bunkrach, siedziałam przy ogniskach i marzyłam żeby ktoś zamknął te zapachy w szklanym flakonie :) Chciałam i mam, cena co prawda zbija z nóg ale za marzenia trzeba płacić, czyż nie? ;)
    Pozdrawiam
    Red

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mojego nosa Fumidus to stara piwnica z twardym, pachnącym wilgotną, brunatną ziemią klepiskiem, na które ktoś upuścił flaszkę porządnej, dwunastoletniej whiskey. Flaszka się rozbiła, płyn wylał - i paruje, zawisa w powietrzu i wiruje, mieszając się z suchym zapachem przegniłego niegdyś, nieheblowanego drewna regałów stojących pod ścianami, z zapachem wiszących wszędzie pajęczyn, z zapachem dawno niewietrzonego pomieszczenia - niby suchego, ale takiego, w którym nigdy promień słońca nie zagościł, z zapachem stuletniego kurzu. Ziemniaczków z ogniska tam nie ma, co najwyżej w jakimś parcianym worku rzuconym w kąt zostało kilka kwitnących już bulw.
    Na mojej skórze zapach nawet przez moment nie ewoluuje, jest taki sam, niezmienny i... migrenogenny. I ten ostatni element niestety eliminuje go bez odwołania:(

    OdpowiedzUsuń
  5. Red, za marzenia czasem trzeba płacić, choć człowiek wolałby żeby jednak spełniały się sama, albo przynajmniej niedrogo. ;-)
    Ja osobiście Fumidusa do listy marzeń nie dopisuję. Może kiedy skończy mi się flakon Encre Noire pomyślę nad trwalszą alternatywą dla tego wetiweru.

    Escorito, Twoja wizja rzeczywiście zupełnie nie zachęca do zakupów. Przynajmniej mnie by nie zachęciła.
    Z jednej strony super, że na Tobie zapach nie "wyładnia się", nie traci tego ponurego charakteru, jaki ma w otwarciu, z drugiej strony taka niezmienna ponurość to nie jest coś, co chciałabym znosić przez wiele godzin. Ja jednak lubię, kiedy perfumy są ładne. Może i gust mam nietypowy i moje pojęcie urody jest dziwne ;-), ale piwnica w Twojego opisu nawet w moich kanonach się nie mieści.
    Ale opis doskonały!

    OdpowiedzUsuń
  6. Mad Max - tak! Tak może pachnieć Szalony Max! :D
    Albo Tańczący na Zgliszczach Anioł Zagłady :D
    Jak testowałam Fumidusa z próbki, to zaczynał się dymnie. Używany prosto z flakonu w pierwszych sekundach wali po nosie wyziewami taniego bimbru. Żadna tam wykwintna, dojrzewająca latami whisky, tylko pieruńsko mocny, wykrzywiający gęby, tani bimber pędzony gdzieś w piwnicy :P
    Dopiero potem pojawia się dym. Dym, popiół, biała kora brzozy, a gdzieś w tle odrobina ziemistego pyłu z piwnicy.
    Kiedyś mnie wystraszył i odrzucił... Po kilku latach oswoiłam drania, teraz z lubością zanurzam się w ponure wieczory, w mrok, słuchając metalu (i wokalistów zawodzących niczym potępieńcze dusze) i śmierdząc, jakbym z piekła wróciła... :D
    Maja

    OdpowiedzUsuń
  7. Obśmiałam się jak norka - wczoraj właśnie oglądałam " Wodny świat " :) Lubię ten film, a Twój opis tego zapachu jest po prostu niesamowity :)) i nieziemsko zachęcający.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz. To Wy sprawiacie, że to miejsce żyje. :)

Popularne posty